niedziela, 22 lutego 2015

Christmas Time in NYC

Podróż do Nowego Jorku od zawsze była moim wielkim marzeniem.  Na pewno miał na to wpływ fakt, że pasjami oglądałam seriale takie jak Gossip Girl, albo Sex and the City. Śledząc losy ich bohaterów, marzyłam żeby pobiegać w Cetral Parku, obejrzeć widok z Empire State Building, albo zjeść babeczkę w  Magnolia Bakery  (jak bohaterki Seksu w Wielkim Mieście) . Po wycieczce zorganizowanej przez Au Pair Care, czułam spory niedosyt. Przecież miasto nazywane przez wielu stolicą świata zasługuje na o wiele większą uwagę niż bieganie po zmroku pomiędzy najważniejszymi turystycznymi atrakcjami!

W połowie grudnia, tuż przed wyjazdem Victorii,przyjechała jej kuzynka z Brazylii i zatrzymała się w domu hostów. Dziewczyny planowały wyskoczyć na weekend do Nowego Jorku, więc uznałam, że jest to niepowtarzalna możliwość zobaczenia tych wszystkich wspaniałych dekoracji świątecznych, jakie pamiętałam z filmów i seriali.

Decyzje o wypadzie podjęłyśmy kilka dni wcześniej, więc bilety autokarowe i hotele kosztowały sporo więcej. Nie bez znaczenia był też fakt, że nie tylko my chciałyśmy zobaczyć Nowy Jork przed Świętami. W końcu, zdecydowałyśmy się pojechać w autokarem w nocy z soboty na niedzielę i wrócić późnym wieczorem, żeby nie musieć nocować w hotelu. Wybrałyśmy się bardzo popularnym w USA autokarem Grey Hound. Wyruszyłyśmy z centrum Waszyngtonu około 1 w nocy, a podróż miała trwać 5h. Bilet w obie strony kosztował nas około 50$.

Na miejscu byłyśmy około  6 nad ranem. Było koszmarnie zimno, o wiele zimniej niż w Virginii. Postanowiłyśmy przeczekać w  McDonaldsie przy Time Square, aż do rozwidnienia, a przy okazji coś zjeść. Poniżej, Nowy Jork rano:




Po śniadaniu, ruszyłyśmy w stronę Rockefeller Center. Po drodze zobaczyłyśmy takie o to świąteczne cudo, więc spędziłyśmy trochę czasu na robieniu zdjęć.

Oczywiście nie mogłyśmy pominąć słynnej choinki, którą pewnie znacie z „Kevin sam w Nowym Jorku”.



Anioły z okolic Rockefeller Center i lodowisko.


Następnie ruszyłyśmy 5th Avenue w stronę Central Parku:


Tutaj kilka zdjęć z naszego spaceru:

There is no place like Tiffany :)













Mimo, że na drzewach nie było kompletnie żadnych liści, Centar Park nie stracił swojego uroku.




W okolicach południa, postanowiłyśmy wybrać się na lunch w okolicach Time Sqaure. Zajrzałyśmy też do MM’s store. To prawdziwy raj dla dzieci i miłośników słodyczy, niestety jest tam też bardzo drogo.




Później zdecydowałyśmy wybrać się metrem w miejsce upamiętniające ofiary zamachów z 11.09.2001. Podróżowanie metrem w Nowym Jorku jest relatywnie tanie. Za jednorazowy  przejazd  metrem zapłaciłyśmy około 2.5 dolara, co jest około 2 razy niższą ceną niż w Waszyngtonie.  Metro jeździ 24 godziny na dobę,  7 dni w tygodniu. Odległość między stacjami to około 8 przecznic.  W autobusach publicznych ceny są takie same, można płacić też gotówką (monetami). W Nowym Jorku jest też możliwość wykupienia biletu umożliwiającego przejazdy metrem i publicznymi autobusami. Koszt karty umożliwiającej przejazdy przez 7 dni to około 29$.


W miejscu gdzie kiedyś stały wieże World Trade Center stoi teraz wieżowiec One World Trade Center, obecnie najwyższy budynek w Nowym Jorku. W miejscu dawnych wież, utworzono „baseny”, po ściankach których płynie woda- symbolizująca łzy ofiar zamachów. Na brzegach są wyryte nazwiska ofiar i numery lotów porwanych samolotów. To miejsce zrobiło na mnie ogromne wrażenie, więc szokująca była dla mnie liczba osób robiących sobie tam uśmiechnięte „selfies”.
Kiedy zaczęło się ściemniać, wróciłyśmy na Time Square.  Dziewczyny szukały tam pamiątek, ja podziwiałam  urok tego miejsca.  





W czasie 5-o godzinnej podróży do domu  uświadomiłam sobie jak głupim pomysłem było założenie butów na koturnie. Niestety kolejne tygodnie spędziłam kulejąc, bo najwyraźniej naciągnęłam sobie jakieś ścięgno, albo uszkodziłam kolano.

Po tej wizycie nadal czuję pewien niedosyt, bo niestety nie udało mi się zobaczyć wszystkiego co chciałam... W planach mam jeszcze kolejną wizytę w NYC i całą listę rzeczy które chcę zobaczyć (i która ciągle się wydłuża). W każdym razie, każdemu polecam wizytę w tym mieście które nigdy nie śpi. W swoim życiu widziałam już sporo wspaniałych miejsc, ale  Nowy Jork  pozostaje tym jednym z najbardziej inspirujących i ciekawych. Chciałabym mieć możliwość powrotów tam co jakiś czas, bo na poznanie go, trzeba tygodni, a może i miesięcy.  Nie sądzę, żeby było to jednak miejsce w którym chciałabym mieszkać. Chodzenie pomiędzy wieżowcami, tak wysokimi, że trzeba zadzierać głowę żeby zobaczyć niebo i przedzieranie się przez tłumy ludzi, jest zbyt przytłaczające, żeby móc tam odpocząć, a ja jestem typem człowieka który potrzebuje własnego azylu.
 Idę już spać a tymczasem, wrzucam kawałek który zawsze sprawia, że czuję się jakbym była w Nowym Jorku ;).


czwartek, 19 lutego 2015

Pierwsze tygodnie z host rodziną

Pierwsze tygodnie z host rodziną są prawdopodobnie jedną z najbardziej stresujących chwil dla au pair. Rozmowa przez skype nigdy nie daje dokładnego wrażenia o człowieku, więc trudno się domyślić czego możemy się spodziewać. Z drugiej strony… nie oszukujmy się, czy większość au pairek nie udaje bardziej odpowiedzialnych, poukładanych niż są w rzeczywistości? Tak samo jest z rodzinami. W moim przypadku w tych trudnych dniach miała być ze mną poprzednia au pair rodziny Victoria z Brazylii. Przed przyjazdem rozmawiałyśmy trochę przez skype, więc zdążyłam złapać już z nią jakiś kontakt. Viki miała zostać jeszcze 1,5 miesiąca, ale w tym czasie planowała jeszcze dwa tygodnie wakacji. To dlatego rodzina chciała, żebym przyjechała wcześniej, trudno było im zorganizować opiekę na całe dwa tygodnie. Już pierwsze godziny w domu hostów pokazały mi że nie opieka nad tymi dziećmi nie będzie łatwym zadaniem. Mimo że dom był bardzo duży i ładny, wnętrze i ogólnie panującą atmosferę można opisać tylko jednym słowem- chaos. W domu panował bałagan, dzieci krzyczały, a pies szczekał. Młodsze dzieci przywitały mnie bardzo miło, najstarsza N. konsekwentnie mnie ignorowała. Kiedy hostka i Viki pokazywały mi dom, najmłodszy chłopiec V. rzucił w swoją mamę butelką wypełnioną wodą. Hostka pokazała mi mój nowy pokój, który znajdował się co prawda w piwnicy, ale dla mnie to była najlepsze rozwiązanie, bo chciałam być z dala od całego hałasu. Pokój był dość spory i ładnie urządzony, wiec od razu uznałam, że będzie tam przyjemnie spędzać czas. Następnego dnia po przylocie miałam nauczyć się swojego planu dnia przyglądając się temu co robi Viki. Do moich codziennych obowiązków rano miało należeć: budzenie dzieci, podawanie im śniadania i odwożenie na przystanek autobusowy (500 metrów od domu). Dzieci generalnie miały problemy z najprostszymi czynnościami, sporo marudziły. Wszystkie te czynności rano, to było około 1.5 h Od 8.30 do 16 miałyśmy mieć czas wolny. Do dyspozycji au pair, hości przeznaczyli oddzielny samochód, nowiutką Hondę Civic. Nieźle, dotychczas jeździłam tym modelem, z tą różnicą że mój był 14 letni :p Pierwszego dnia jednak, to Viktoria była kierowcą. Pierwszym miejscem w jakie pojechałyśmy, był fitness club. Hości mieli karnet rodzinny, którego mogłyśmy używać także my, więc wybrałyśmy się na zumbę. Fitness club był naprawdę świetnie wyposażony. W ogromnym kompleksie znajdował się basen, różne maszyny, boiska do squasha i sale fitness. Dla mnie, osoby kochającej fitness to była naprawdę świetna wiadomość. Pierwszego dnia wyskoczyłyśmy też na kawę z O. drugą Polską au pair, którą od razu bardzo polubiłam.
O 16 odebrałyśmy dzieci z przystanku. Po powrocie do domu au pair miała: dać im przekąskę, dopilnować żeby odrobiły lekcję, zająć im jakoś czas i przygotować jedzenie. Victoria przygotowywała obiady dla hostów i dzieci 3 dni w tygodniu. Było to dla mnie dość zaskakujące, bo au pair w zasadzie nie powinna gotować dla hostów. Po obiedzie miałyśmy pomóc dzieciom wykąpać się i położyć spać. Tutaj pojawiło się kolejne zaskoczenie, bo okazało się, że położenie spać znaczy też siedzenie z dziećmi w pokoju dopóki nie zasną. V i A spali wtedy w jednym pokoju, więc było to naprawdę trudne. Następnego dnia, w sobotę Victoria wyjechała na tydzień wakacji, a ja w weekend miałam opiekować się dziećmi w pewnym stopniu, tak żeby lepiej poznać je i moją codzienną rutynę. Z dziećmi starałam się od początku postępować fair i konsekwentnie. To na pewno się opłaciło, bo ten pierwszy tydzień minął mi nie najgorzej. Od razu jednak zaobserwowałam kilka ważnych rzeczy. Ośmioletnia A. była typową ‘drama queen’. Cały czas potrzebowała uwagi, więc stwarzała konflikty, zaczepiała brata. Pięcioletni V. był słodkim dzieckiem, ale z bardzo niskim poziomem cierpliwości. Kiedy wpadał w złość robił się naprawdę agresywny. Te pierwsze tygodnie z rodziną były na pewno ekscytujące, ale też w pewnym stopniu trudne, bo pojawił się szok kulturowy, bardzo tęskniłam też za rodziną i chłopakiem. Pierwsze rozmowy na skypie były naprawdę trudne. Z drugiej jednak strony, kiedy Victoria wróciła z wakacji była cały czas ze mną, w czasie wolnym jeździłyśmy na siłownię, albo do centrum handlowego. Trudno mi było przez to oszczędzać, chyba na początku popadłam w zakupoholizm. Trudno się oprzeć pokusom, kiedy w okolicy jest outlet shopping center, z moimi ulubionymi markami. Pierwsze łupy z Black Friday i mój bałagan w pokoju:D:
Na pewno obecność byłej au pair pomogła mi się lepiej zaaklimatyzować i poznać sposoby postępowania z dziećmi, ale miała też swoje wady, o których może jeszcze napiszę. W tych pierwszych tygodniach, dzieje się bardzo dużo, więc czas mija bardzo szybko. Mi udało się na szczęście znaleźć czas że by wybrać się do NY, co mam nadzieję uda mi się opisać w następnej notce. A poniżej, kilka zdjęć z Manassas :)

czwartek, 12 lutego 2015

Akademia Au Pair

Przed wyjazdem obserwowałam kilka grup na facebooku, gdzie dziewczyny między innymi wpisywały daty wylotów do USA. Wylot 3 listopada miałam tylko ja, dlatego nie spodziewałam się towarzystwa innych Polek na szkoleniu. Na lotnisku JFK zaczepiła mnie jednak dziewczyna, którą widziałam wcześniej na Okęciu. Okazało się, że też przyleciała na szkolenie z Au Pair Care.Od razu, poczułam się mniej samotna . Szybko dołączyły do nas kilka dziewczyn z Czech, Szwecji, Francji i kilku innych krajów europejskich, bo jak się okazało z Brukseli leciałyśmy jednym samolotem. Na lotnisku czekał na nas przedstawiciel Au Pair Care, który zabrał nas busem do hotelu w New Jersey. W drodze siedziałam z nową koleżanką z Polski A., z którą szybko złapałam dobry kontakt. Moje pierwsze wrażenia o USA były naprawdę niesamowite. Wszystko tu jest większe niż w Europie, samochody, drogi, sklepy…ludzie też :p. Generalnie krajobraz wyglądał mniej więcej tak jak się spodziewałam. Jak z amerykańskich filmów ;) Sam hotel, był w porządku, ale po Hiltonie spodziewałam się troszkę więcej. Pierwszy wieczór, miał być poświęcony na zapoznanie z innymi uczestnikami szkolenia, co było przeciekawym doświadczeniem jako że byli to ludzie prawie z całego świata. Sporo dziewczyn było z Europy, ale jednak większość stanowiła grupa dziewczyn z Ameryki Południowej, było nawet kilka Azjatek. O wyborze współlokatora do pokoju mogliśmy zapomnieć. Wszystko było wcześniej ustalone, a z założenia nasi współlokatorzy w przyszłości mieli mieszkać w pobliżu nas. Moją współlokatorką okazała się Brazylijka, która była bardzo miła i uśmiechnięta, ale miała jedną wadę- prawie nie mówiła po angielsku. Te pierwsze dni to także szok kulturowy. Tak naprawdę dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że przyjechałam w do obcego kraju sama i zostawiłam wszytko co znam i kocham tysiące kilometrów od siebie. Kompletne wariactwo. Następne 3 dni, miały być w większości poświęcone szkoleniom. W większości zajęcia były przyjemne, nauczyłam się sporo ciekawych rzeczy, np. jak porządnie robić CPR. Na zajęciach często byliśmy w różnych grupach, co wymagało rozmawiania ze wszystkimi uczestnikami i szkoleniu języka. Chyba najczęściej rozmawiałam ze Szwedkami i Niemkami, bo dziewczyny z Ameryki Południowej trzymają się raczej razem, głównie dlatego, że często słabo mówią po angielsku. Drugiego dnia, po zajęciach mieliśmy możliwość wykupienia wycieczki do NY z przewodnikiem. Kosztowała chyba około 35 dolców. Obie z A. i innymi dziewczynami wybrałyśmy się na nią, jako, że powiedziano nam że to jedyna okazja. Wycieczka zaczynała się o godz. 17 co w listopadzie jest dość słabym pomysłem, bo ciężko cokolwiek z obaczyć kiedy na zewnątrz jest ciemno, po za tym w godzinach szczytu podróż nie jest zbyt przyjemna. Generalnie większość czasu niestety spędziliśmy w autokarze. Później szybki spacer w okolicach Rockefeller Center, Ground Zero i Time Square. Time Square robi jednak niesamowite wrażenie i akurat w tym przypadku wieczorem najbardziej widać jego urok. Momentami widok tych wszystkich reklam i neonów nieco przytłacza, ale jednak wrażenie jest wspaniałe. Na Time Square spędziliśmy około 45 minut, więc był czas na zdjęcia, kupienie pamiątek i zjedzenie czegoś. Co do zdjęć, warto pamiętać, że te wszystkie przebrane postacie” statuy wolności, amerykańscy policjanci tylko czekają aż zrobisz im zdjęcie. Później policzą sobie za to słoną cenę, więc nie polecam. Generalnie, mimo tego że spodziewałam się, że więcej wyciągnę z tej wycieczki, Nowy Jork i tak zrobił na mnie przeogromne wrażenie. Oto kilka zdjęć :)
Następnego dnia, okazało się, że nie była to jedyna okazja żeby pojechać do NY, ponieważ „zapominano” nam powiedzieć, że można wybrać się za połowę mniejszą kwotę, tylko bez przewodnika, za to z o wiele dłuższym czasem wolnym. Dlatego tę pierwszą wycieczkę polecam dziewczynom które słabo znają angielski, boją się że mogą się zgubić, lub cenią sobie wycieczki z przewodnikiem. Jeżeli o mnie chodzi gdybym wiedziała o tej drugiej opcji wcześniej, na pewno bym ją wybrała. Ostatniej nocy z A., i kilkoma innymi osobami zrobiliśmy sobie wieczór pożegnalny:p
W kwestii jedzenia, Au Pair Care proponuje śniadania i lunche. Obiad można było sobie wykupić, jednak ceny ok 15 $ dla mnie były dość odstraszające. Śniadania były zwykle kontynentalne, więc słodkie bułki, słodkie jogurty, słodkie naleśniki ze słodkim sosem. Mam to szczęście albo nieszczęście że nie bardzo lubię słodycze, więc szybko przekonałam się, że Amerykańskie jedzenie mnie nie zachwyci. Na parterze hotelu, był też Starbucks, więc na przerwach chodziły tam prawdziwe pielgrzymki. Z lunchami, było trochę lepiej bo zwykle proponowali jakieś mięso, warzywa i frytki lub coś podobnego. Z brakiem obiadu, niektórzy radzili sobie wynosząc jedzenie w kubeczkach po kawie. Muszę przyznać, że zdarzało mi się w ten sposób zachowywać jakieś owoce na wieczór. Poniżej typowy lunch:
Ostatniego dnia, mieliśmy krótkie zajęcia, po których podzielono nas na grupy i zawieziono na lotniska. Ja leciałam z moją brazylijską współlokatorką i drugą dziewczyną. Virginia z lotu ptaka wyglądała świetnie, tak jak wcześniej słyszałam ten stan słynie z pięknego ubarwienia drzew na jesieni. Faktycznie, drzewa wyglądały na czerwone. Tutaj lotnisko i nasz samolot:
I widoki :):
Na lotnisku, mocno już zestresowana z bagażem ruszyłam w stronę hali przylotów. Za moment zobaczyłam host mum L. Przywitała mnie serdecznie i ruszyłyśmy w stronę domu. W drodze na szczęścienie było długich momentów niezręcznej ciszy, dość szczerze opowiadała o dzieciach i o sobie. Okazało się, że ich dom stoi w okolicach drogi szybkiego ruchu, więc bez samochodu ani rusz. Minęłyśmy też kilka centrów handlowych, siłownię. Pierwsze wrażenia z pobytu u rodziny opiszę w następnym poście :)

niedziela, 1 lutego 2015

Kim jestem i jak się tu znalazłam

Hej! Od listopada jestem au pair w Virginii, w okolicach Waszyngtonu. Od początku mojego pobytu zbierałam się z założeniem bloga, a że mam skłonności do prokrastynacji, to teraz muszę nadrobić 3 miesiące :p JAK ZOSTAŁAM AU PAIR: Moja historia jako au pair jest dość oryginalna, ponieważ jeszcze 3 miesiące temu byłam "po drugiej stronie", czyli pracowałam w jednej z agencji au pair w Polsce. O wyjeździe do Stanów marzyłam jednak od zawsze. Fascynowała mnie kultura USA i ta świadomość, że jest to miejsce trudno dostępne, szczególnie gdy mieszka się w Polsce. Po maturze i na studiach rozważałam wyjazd na Work and Travel, albo bycie au pair, ale mój ówczesny chłopak nie wyobrażał sobie tak długiej rozłąki, po za tym chyba się bałam że sobie nie poradzę. Na trzecim roku studiów zaczęłam pracować w agencji Au Pair Prowork. Chociaż zajmowałam się wyjazdami do Europy, często z ciekawości oglądałam w internecie miejsca gdzie wyjeżdżały kandydatki z USA i za każdym razem im bardzo zazdrościłam :) Oglądałam też sporo blogów, gdzie dziewczyny dodawały zdjęcia z świetnych miejsc, które zawsze wydawały mi się ekstremalnie odległe. W 2013 roku spędziłam wakacje w Australii, co kompletnie zmieniło moje poglądy na życie. Większość lęków z przeszłości, to znaczy obawa przed rozłąką z rodziną, czy podróżą, teraz wydawało mi się odległe. Zmieniła się też moja sytuacja osobista, otóż, poznałam chłopaka, który kocha podróże, więc rozumie moje marzenia ;) Wiedziałam, że nie będziemy się spotykać zbyt często w roku szkolnym, bo jako przyszły pilot P. spędza większość czasu w akademii lotniczej oddalonej o 100 km od Warszawy. Okazało się też, że nie bardzo wiem co mam robić dalej po licencjacie, więc zdecydowałam się na wyjazd. Decyzja zapadła we wrześniu, tuż przed planowanym pójściem na magisterkę. To był czysty spontan, w jednym tygodniu poinformowałam o tym rodziców, a w następnym szefową. Aplikację złożyłam błyskawicznie, bo zależało mi na szybkim wyjeździe. Zdecydowałam, że chcę wyjechać na jesieni, bo od następnego roku chciałam zacząć studia dzienne. Prawda jest też taka, że od początku zakładałam, że mój wyjazd będzie pewnie nieco krótszy niż rok, bo dla zakochanej osoby rok to cholernie długo. Jesień jest trochę trudniejszym czasem na wyjazd więc, rodziny zaczęły się pojawiać na moim profilu dopiero po około 2 tygodniach. MATCH: Pierwszej z nich, rodziny z okolic Waszyngtonu, kompletnie nie brałam pod uwagę, ale agencje amerykańskie wymagają przynajmniej jednej rozmowy z rodziną, zanim zdecydujemy się ją odrzucić, bo uważają, że każda rodzina zasługuje na szanse. W rodzinie było 4 dzieci, 2 nastolatków i 2 dzieci w wieku szkolnym. Niezła gromadka. Rozmowa była jednak całkiem sympatyczna, wyglądało na to że nie będę mieć zbyt wiele obowiązków i będę opiekować się tylko 2 młodszych dzieci, 8 -latką i 5-latkiem. Uznałam, że w ostateczności mogę się zgodzić na match, mimo że trudno było mi uwierzyć, że nie będę musiała robić nic ze starszymi dziećmi, po za tym lokalizacja nie była tą wymarzoną. Rozmawiałam też z ich obecną au pair, która powiedziała, że hości są Ok, ale dzieci są dość trudne... Druga rodzina, która się do mnie odezwała wydawała się być tą idealną. Mama była producentem filmowym z polskimi korzeniami, głównie miałam się opiekować dwulatkiem. Rodzice wydawali się dość wymagający, jednak lokalizacja (okolice Manhattanu)były dla mnie bajkowe... Po rozmowach z rodzinami, nie miałam żadnych wiadomości od rodziny z NY, a rodzina z Virginii ciągle pisała. Nie ukrywam, że gonił mnie już czas, więc zgodziłam się na match. Z doświadczenia z dziewczynami z Europy wiedziałam, że trudni hości są gorsi niż trudne dzieci. Rodzina chciała, żebym przyjechała 3 listopada, co bardzo mi odpowiadało, bo mimo, że czasu na przygotowanie miałam niewiele, to cały czas miałam w głowie szybki powrót do kraju. Już po mojej decyzji, okazało się, że rodzina z NY też była mną zainteresowana, ale było niestety za późno na zmianę. Czasu miałam mało, pracowałam do połowy października, więc wizę i pakowanie załatwiałam na wariackich papierach. Jak najwięcej czasu chciałam też spędzić z rodziną i chłopakiem. Po czułym pożegnaniu z P. i obietnicach, że szybko się zobaczymy 3 listopada rano pojechałam na lotnisko. Miałam przesiadkę w Brukseli, na załączonym obrazku widać mój mały samolocik:p
Po długim locie znalazłam się na lotnisku JFK, gdzie szybko poznałam drugą polkę z którą czekałyśmy na osobę z agencji która zabierze nas do hotelu w New Jersey, na szkolenie. Ale o tym już w następnym poście ;)