niedziela, 1 lutego 2015

Kim jestem i jak się tu znalazłam

Hej! Od listopada jestem au pair w Virginii, w okolicach Waszyngtonu. Od początku mojego pobytu zbierałam się z założeniem bloga, a że mam skłonności do prokrastynacji, to teraz muszę nadrobić 3 miesiące :p JAK ZOSTAŁAM AU PAIR: Moja historia jako au pair jest dość oryginalna, ponieważ jeszcze 3 miesiące temu byłam "po drugiej stronie", czyli pracowałam w jednej z agencji au pair w Polsce. O wyjeździe do Stanów marzyłam jednak od zawsze. Fascynowała mnie kultura USA i ta świadomość, że jest to miejsce trudno dostępne, szczególnie gdy mieszka się w Polsce. Po maturze i na studiach rozważałam wyjazd na Work and Travel, albo bycie au pair, ale mój ówczesny chłopak nie wyobrażał sobie tak długiej rozłąki, po za tym chyba się bałam że sobie nie poradzę. Na trzecim roku studiów zaczęłam pracować w agencji Au Pair Prowork. Chociaż zajmowałam się wyjazdami do Europy, często z ciekawości oglądałam w internecie miejsca gdzie wyjeżdżały kandydatki z USA i za każdym razem im bardzo zazdrościłam :) Oglądałam też sporo blogów, gdzie dziewczyny dodawały zdjęcia z świetnych miejsc, które zawsze wydawały mi się ekstremalnie odległe. W 2013 roku spędziłam wakacje w Australii, co kompletnie zmieniło moje poglądy na życie. Większość lęków z przeszłości, to znaczy obawa przed rozłąką z rodziną, czy podróżą, teraz wydawało mi się odległe. Zmieniła się też moja sytuacja osobista, otóż, poznałam chłopaka, który kocha podróże, więc rozumie moje marzenia ;) Wiedziałam, że nie będziemy się spotykać zbyt często w roku szkolnym, bo jako przyszły pilot P. spędza większość czasu w akademii lotniczej oddalonej o 100 km od Warszawy. Okazało się też, że nie bardzo wiem co mam robić dalej po licencjacie, więc zdecydowałam się na wyjazd. Decyzja zapadła we wrześniu, tuż przed planowanym pójściem na magisterkę. To był czysty spontan, w jednym tygodniu poinformowałam o tym rodziców, a w następnym szefową. Aplikację złożyłam błyskawicznie, bo zależało mi na szybkim wyjeździe. Zdecydowałam, że chcę wyjechać na jesieni, bo od następnego roku chciałam zacząć studia dzienne. Prawda jest też taka, że od początku zakładałam, że mój wyjazd będzie pewnie nieco krótszy niż rok, bo dla zakochanej osoby rok to cholernie długo. Jesień jest trochę trudniejszym czasem na wyjazd więc, rodziny zaczęły się pojawiać na moim profilu dopiero po około 2 tygodniach. MATCH: Pierwszej z nich, rodziny z okolic Waszyngtonu, kompletnie nie brałam pod uwagę, ale agencje amerykańskie wymagają przynajmniej jednej rozmowy z rodziną, zanim zdecydujemy się ją odrzucić, bo uważają, że każda rodzina zasługuje na szanse. W rodzinie było 4 dzieci, 2 nastolatków i 2 dzieci w wieku szkolnym. Niezła gromadka. Rozmowa była jednak całkiem sympatyczna, wyglądało na to że nie będę mieć zbyt wiele obowiązków i będę opiekować się tylko 2 młodszych dzieci, 8 -latką i 5-latkiem. Uznałam, że w ostateczności mogę się zgodzić na match, mimo że trudno było mi uwierzyć, że nie będę musiała robić nic ze starszymi dziećmi, po za tym lokalizacja nie była tą wymarzoną. Rozmawiałam też z ich obecną au pair, która powiedziała, że hości są Ok, ale dzieci są dość trudne... Druga rodzina, która się do mnie odezwała wydawała się być tą idealną. Mama była producentem filmowym z polskimi korzeniami, głównie miałam się opiekować dwulatkiem. Rodzice wydawali się dość wymagający, jednak lokalizacja (okolice Manhattanu)były dla mnie bajkowe... Po rozmowach z rodzinami, nie miałam żadnych wiadomości od rodziny z NY, a rodzina z Virginii ciągle pisała. Nie ukrywam, że gonił mnie już czas, więc zgodziłam się na match. Z doświadczenia z dziewczynami z Europy wiedziałam, że trudni hości są gorsi niż trudne dzieci. Rodzina chciała, żebym przyjechała 3 listopada, co bardzo mi odpowiadało, bo mimo, że czasu na przygotowanie miałam niewiele, to cały czas miałam w głowie szybki powrót do kraju. Już po mojej decyzji, okazało się, że rodzina z NY też była mną zainteresowana, ale było niestety za późno na zmianę. Czasu miałam mało, pracowałam do połowy października, więc wizę i pakowanie załatwiałam na wariackich papierach. Jak najwięcej czasu chciałam też spędzić z rodziną i chłopakiem. Po czułym pożegnaniu z P. i obietnicach, że szybko się zobaczymy 3 listopada rano pojechałam na lotnisko. Miałam przesiadkę w Brukseli, na załączonym obrazku widać mój mały samolocik:p
Po długim locie znalazłam się na lotnisku JFK, gdzie szybko poznałam drugą polkę z którą czekałyśmy na osobę z agencji która zabierze nas do hotelu w New Jersey, na szkolenie. Ale o tym już w następnym poście ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz